Alan Pardew / fot. Brian Minkoff-London Pixe |
Gdy półtora roku
temu, Demba BA opuszczał St James' Park wielu ekspertów skreśliło Newcastle.
Tymczasem, zespół prowadzony przez Alana Pardew, radził sobie nadzwyczaj
dobrze. Teraz jednak drużyna jest w zupełnie innym miejscu, a gdyby nie
genialny start – żegnałaby się z Premier League.
Lokata w środku tabeli gwarantuje spokojne utrzymanie, ale
pozbawia możliwości włączenia się do walki o czołowe lokaty. Pardew swój
przedsezonowy cel osiągnął. Jednak kibice oczekują czegoś więcej. Nie jest
łatwo wytłumaczyć siedem porażek z rzędu, w dodatku, gdy zdobywa się w tych
meczach tylko jedną bramkę. Anglik nie może teraz w spokoju budować
francuskiego bastionu, a wizja mianowania na Napoleona angielskiego futbolu
coraz bardziej się oddala. Francuski eksperyment nie wypalił.
Liga francuska jest niedoceniana. Wszyscy patrzą na nią
poprzez pryzmat jednego klubu, a mianowicie – PSG. Jest to jednak mylne wrażenie.
Tamtejsze szkółki produkują wiele gwiazd, co ważniejsze często niedrogich.
Swego czasu prym na francuskim rynku wiodła Chelsea, która sprowadziła min.
Maloudę, Kalou oraz znakomitego Drogbę. Obecnie czarodziejem Premier League
jest Eden Hazard, a francuscy zawodnicy z Newcastle przestali być jedynie
statystami. Stworzyli silną konkurencję, która przyciąga coraz to większą
publikę na swe show. Jednak coś się zacięło odkąd z klubu odszedł Yohan Cabaye.
Teraz Newcastle ma problem ze stwarzaniem akcji, a gdyby nie pierwsza część
sezonu, dziś zespół okupowałby ostatnie lokaty w tabeli.
Szkoleniowiec znany jest z porywczego charakteru, lecz to co
zrobił w marcu, przebiło jego dotychczasowe „osiągnięcia”. Krewki trener
uderzył głową piłkarza Hull City - Davida Meylera. Menadżer natychmiast został
wyrzucony na trybuny, a następnie musiał tłumaczyć się przed kibicami, jak i
zarządem. Klub nałożył na niego rekordową karę, w wysokości 100 tysięcy funtów.
Plama na honorze jednak pozostała.
Od tego czasu trwa systematyczny regres Anglika. Newcastle
przegrywa, a fani „Srok” wybrali głównego winowajcę. Dni Pardewa są policzone,
a zarząd ma spory ból głowy, gdyż we wrześniu 2012, podpisał ze szkoleniowcem
8-letni kontrakt. Pamiętajmy, że rekordowa długość kontraktu, wiąże się także z
rekordowym odszkodowaniem.
Klub długo czerpał profity ze sprzedaży Andego Carolla. Do
kasy wpłynęło 35 mln, co pozwoliło ściągnąć zawodników gwarantujących solidność
dużo mniejszym kosztem. Tak, solidność to dobre określenie. „Sroki” prezentowali
poziom przeciętny, który wcześniej jednak gwarantował utrzymanie się w
najwyższej klasie rozgrywkowej. W końcówce sezonu artystów pozbawiono pędzli i
zamieniono ich jedynie w zwykłych rzemieślników.
Analogiczną, choć w rzeczywistości zupełnie inną, sytuację
mieliśmy na własnym podwórku. Swego czasu, włodarze Pogoni Szczecin próbowali
zbudować reprezentację w klubie. Myśleli, że jeśli uda się sprowadzić
kilkunastu Brazylijczyków to któryś z nich musi okazać się złotym dzieckiem.
Otóż nie, Newcastle nie sprowadzało graczy z przypadku, a sort przeprowadza
Graham Carr. Ten człowiek całkowicie zmienił politykę transferową klubu. Jest
odpowiedzialny za transfery Ben Arfy, Cisse, Demby BA, Cabaya czy Cheicka
Tiote.. Fani „Srok” nie tylko znają, ale i doceniają go, a na każdym meczu
wśród piosenek ku chwale Newcastle usłyszeć można „In Graham Carr we trust”
Kupić puzzle może każdy, nie wszyscy potrafią je jednak
ułożyć. Alan Pardew robił to doskonale, jednak teraz pojawił się brakujący
element po Cabaye’u, który nijak zastąpić. Trener dostał ogromny kredyt
zaufania od zarządu. W dzisiejszym futbolu długoletni kontrakt wiąże się z
ogromnym ryzkiem. Byłemu szkoleniowcowi Southampton, zaufano, jednak teraz
zaczęto żałować swojej decyzji.
Kibice z Newcastle zapomnieli o tym jak smakuje sukces.
Przez ostatnie lata gorycz angielskiego piwa mieszała się z gorzkim smakiem
porażki. Angielsko-francuska armia jest silna, jednak armaty nie wystrzeliły. O
tym, czy drużyna odniesie zwycięstwo, a może jedynie zdobędzie się na
wywieszenie białej flagi, przekonamy się zapewne już w przyszłym sezonie. Wiele
wskazuje jednak na to, że żołnierzy do boju nie poprowadzi generał Pardew, a
inny człowiek.
Tekst dostępny również w serwisie Premiership24
Tekst dostępny również w serwisie Premiership24
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz