piątek, 18 kwietnia 2014

Kto bogatemu zabroni



Michał Probierz nie narzeka na brak ofert /about.betsson.com

Nie każdy rodzi się z charyzmą Fergusona. Wielu nie ma zmysłu Mourinho. Mało kto potrafi wyłowić takie talenty jak Wenger. Nachapać chce się jednak każdy, a gdy na horyzoncie pojawiają się tłuste krowy to trzeba doić. Mleka z tego może nie być, ale spróbować warto. Przecież każdy tak robi. 

Mówi się, że są dwa rodzaje trenerów - ci, którzy zostali już zwolnieni oraz tacy, którzy dopiero wypowiedzenie dostaną. O trenerce marzy wielu. Niektórym ta sztuka się udaje, większość zostaje zepchnięta jednak do futbolowego Tartaru, z którego nie ma wyjścia. W polskiej ekstraklasie zachodzi jedna, niepokojąca tendencja. U nas gwiazdą jest się do końca, nawet gdy nic nie wychodzi. Liczy się nazwisko, nie dokonania. 

W T-mobile Ekstraklasie częste zmienianie menadżerów stało się niemal tradycją. Nie ma on wiele czasu, działa pod presją. Ma przynieść efekt tu i teraz, gdy to się nie uda to następuje miłe pożegnanie. Niestety w naszej lidze nigdy się nie udaje. Ale co z tego? Oni nie zaliczają tu degradacji, zmienia się jedynie pensja oraz klub, który będzie ją wypłacał. 

Wymienić jest łatwo, w obecnych klubach Ekstraklasy w ciągu ostatnich dziesięciu lat zrobiono to aż 212 razy. To sprawia, że w najlepszych zespołach dochodzi do zmiany szkoleniowca częściej, aniżeli raz w sezonie. Brzmi strasznie, jeszcze gorzej jest, gdy spojrzymy na nazwiska. Niektóre wciąż są w obiegu, a zmienia się jedynie logo na dresie. 

W rodzimych rozgrywkach istnieje przepis, który mówi o tym, że trener może prowadzić jedynie jeden klub na tym samym poziomie w ciągu sezonu. Istnieje jednak mały haczyk, a w zasadzie hak, na który dały się złowić najgrubsze ryby polskiego futbol-biznesu. Jeśli bowiem szkoleniowiec rozwiąże umowę za porozumieniem stron, to może przejąć kolejny klub bez żadnych konsekwencji. 

Przez to dochodzi do sytuacji absurdalnych, których nie wymyśliłby sam Monty Python. Michał Probierz został zwolniony z Lechii za słabe wyniki w lidze oraz klęskę w Pucharze Polski z Jagiellonią, po kilku dniach bezrobocia przeszedł jednak do… Jagielloni zastępując Piotra Stokowca. Wyobraźmy sobie taką sytuację w Europie. PSG przegrywa z Chelsea w ćwierćfinale, ale Laurent Blanc wskakuje na miejsce Jose Mourinho i wygrywa Champions League. Brzmi absurdalnie? Nie u nas. Tu trenerzy są w obiegu, nie ważne, że pasują do klubu jak Nergal do zespołu Gospel, liczy się nazwisko.

Nie oszukujmy się. Wielu marzy o karierze trenerskiej, lecz dotarcie na sam szczyt często nie jest wyłącznie dziełem wysokich umiejętności. Bez odpowiednich kontaktów najczęściej gniją w niższych ligach i tam uczciwie dorabiają do pensji. W najwyższych klasach nie decydują ostatnie osiągnięcia, a rozpoznawalność. Tym oto sposobem włodarze Pogoni zatrudnili Dariusza Wdowczyka, który w 2008 roku został skazany za udział w aferze korupcyjnej, nic także nie stało na przeszkodzie, aby zatrudnić Probierza do Jagielloni.  

Nie mam żalu do powyższych menadżerów. To źle świadczy wyłącznie o prezesach, którzy ich zatrudniają. Postawmy się na pozycji piłkarzy Jagielloni, którzy wcześniej widzieli szkoleniowca bezradnego, nie mogącego ich pokonać. Nagle ten sam gość ma tchnąć w nich ducha i napędzić ich drużynę. Coś tu jest nie tak. 
 
Trenerka to zawód dobry. Gdy fachowiec źle nałoży farbę nie zadzwonią do niego po raz drugi. Tu nawet gdy się nie uda, dostajesz sowitą odprawę. To nie jest problem tylko i wyłącznie polski. Roberto Di Matteo nie zdołał wypełnić kontaktu z londyńską Chelsea. Włoch nie dogadał się także w kwestii odprawy, dlatego w dalszym ciągu pobiera klubową pensję, pomimo, że klubu nie prowadzi już od listopada 2012 roku. Pensja niemała, bo 130 tysięcy funtów tygodniowo. Bez sensu? Owszem, ale kto bogatemu zabroni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz