Michał Probierz nie narzeka na brak ofert /about.betsson.com |
Nie każdy rodzi się z charyzmą Fergusona. Wielu nie ma
zmysłu Mourinho. Mało kto potrafi wyłowić takie talenty jak Wenger. Nachapać
chce się jednak każdy, a gdy na horyzoncie pojawiają się tłuste krowy to trzeba
doić. Mleka z tego może nie być, ale spróbować warto. Przecież każdy tak robi.
Mówi się, że są dwa rodzaje trenerów - ci, którzy zostali
już zwolnieni oraz tacy, którzy dopiero wypowiedzenie dostaną. O trenerce marzy
wielu. Niektórym ta sztuka się udaje, większość zostaje zepchnięta jednak do
futbolowego Tartaru, z którego nie ma wyjścia. W polskiej ekstraklasie zachodzi
jedna, niepokojąca tendencja. U nas gwiazdą jest się do końca, nawet gdy nic
nie wychodzi. Liczy się nazwisko, nie dokonania.
W T-mobile Ekstraklasie częste zmienianie menadżerów stało
się niemal tradycją. Nie ma on wiele czasu, działa pod presją. Ma przynieść
efekt tu i teraz, gdy to się nie uda to następuje miłe pożegnanie. Niestety w
naszej lidze nigdy się nie udaje. Ale co z tego? Oni nie zaliczają tu
degradacji, zmienia się jedynie pensja oraz klub, który będzie ją wypłacał.
Wymienić jest łatwo, w obecnych klubach Ekstraklasy w ciągu
ostatnich dziesięciu lat zrobiono to aż 212 razy. To sprawia, że w najlepszych
zespołach dochodzi do zmiany szkoleniowca częściej, aniżeli raz w sezonie.
Brzmi strasznie, jeszcze gorzej jest, gdy spojrzymy na nazwiska. Niektóre wciąż
są w obiegu, a zmienia się jedynie logo na dresie.
W rodzimych rozgrywkach istnieje przepis, który mówi o tym,
że trener może prowadzić jedynie jeden klub na tym samym poziomie w ciągu
sezonu. Istnieje jednak mały haczyk, a w zasadzie hak, na który dały się złowić
najgrubsze ryby polskiego futbol-biznesu. Jeśli bowiem szkoleniowiec rozwiąże
umowę za porozumieniem stron, to może przejąć kolejny klub bez żadnych
konsekwencji.
Przez to dochodzi do sytuacji absurdalnych, których nie
wymyśliłby sam Monty Python. Michał Probierz został zwolniony z Lechii za słabe
wyniki w lidze oraz klęskę w Pucharze Polski z Jagiellonią, po kilku dniach
bezrobocia przeszedł jednak do… Jagielloni zastępując Piotra Stokowca.
Wyobraźmy sobie taką sytuację w Europie. PSG przegrywa z Chelsea w ćwierćfinale,
ale Laurent Blanc wskakuje na miejsce Jose Mourinho i wygrywa Champions League.
Brzmi absurdalnie? Nie u nas. Tu trenerzy są w obiegu, nie ważne, że pasują do
klubu jak Nergal do zespołu Gospel, liczy się nazwisko.
Nie oszukujmy się. Wielu marzy o karierze trenerskiej, lecz
dotarcie na sam szczyt często nie jest wyłącznie dziełem wysokich umiejętności.
Bez odpowiednich kontaktów najczęściej gniją w niższych ligach i tam uczciwie
dorabiają do pensji. W najwyższych klasach nie decydują ostatnie osiągnięcia, a
rozpoznawalność. Tym oto sposobem włodarze Pogoni zatrudnili Dariusza
Wdowczyka, który w 2008 roku został skazany za udział w aferze korupcyjnej, nic
także nie stało na przeszkodzie, aby zatrudnić Probierza do Jagielloni.
Nie mam żalu do powyższych menadżerów. To źle świadczy
wyłącznie o prezesach, którzy ich zatrudniają. Postawmy się na pozycji piłkarzy
Jagielloni, którzy wcześniej widzieli szkoleniowca bezradnego, nie mogącego ich
pokonać. Nagle ten sam gość ma tchnąć w nich ducha i napędzić ich drużynę. Coś
tu jest nie tak.
Trenerka to zawód dobry. Gdy fachowiec źle nałoży farbę nie
zadzwonią do niego po raz drugi. Tu nawet gdy się nie uda, dostajesz sowitą
odprawę. To nie jest problem tylko i wyłącznie polski. Roberto Di Matteo nie
zdołał wypełnić kontaktu z londyńską Chelsea. Włoch nie dogadał się także w
kwestii odprawy, dlatego w dalszym ciągu pobiera klubową pensję, pomimo, że
klubu nie prowadzi już od listopada 2012 roku. Pensja niemała, bo 130 tysięcy
funtów tygodniowo. Bez sensu? Owszem, ale kto bogatemu zabroni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz