Walka o finał Ligi Europy dorównała półfinałom Champions
League. Poziom był niższy, lecz emocje mieliśmy do ostatnich sekund. W
turyńskim finale zmierzą się Sevilla FC oraz Benfica Lizbona. Ci drudzy pragną
przełamać klątwę, która ciąży na nich od 1962 roku.
Za niespodziankę z pewnością możemy uznać odpadnięcie
Juventusu. Włosi, tuż po klęsce w Lidze Mistrzów, zostali okrzyknięci
faworytami całej imprezy. Fakt, iż finał odbędzie się na ich stadionie, tylko
zwiększał presję ze strony kibiców.
Wczoraj w Turynie fani przeżyli jednak szok. Ich ulubieńcy
nie potrafili przebić się przez szczelną obronę Benfiki, a wynik 0:0 premiował
właśnie Portugalczyków. To wielki zawód dla kibiców „Starej Damy”, którzy przed
sezonem mieli zwojować nie tyle Ligę Europy, co być czarnym koniem Ligi
Mistrzów. Futbol napisał jednak własny scenariusz, a w nim nie było miejsca dla
graczy z półwyspu Apenińskiego.
Włosi zostali skarceni za minimalizm, tak często występujący
w ich meczach. Turyńczycy przystąpili do meczu, jakby pewni tego, że piłka sama
zechce wpaść do bramki rywali. Szaleńcze, ale i bezradne ataki zaczęły się
dopiero w końcówce spotkania, lecz nie przyniosły one bramki. Pomimo triumfu w
lidze, Andrea Pirlo i jego koledzy nie mogą uznać sezonu za udany. Oczekiwania
były znacznie większe, lecz drużynie zabrakło charakteru, by im sprostać.
Portugalczycy wystąpią natomiast w finale drugi raz z rzędu.
Rok temu ulegli Chelsea. Patrząc na ostatnie występy w finałach, można zauważyć
pewną analogię. Benfica zwyczajnie w takich meczach grać nie potrafi. Niektórzy
uważają, że wszystko za sprawą tzw. „klątwy Guttmana”. Były trener zespołu, Bel
Guttman, w 1962 roku zdobył z Benfiką Puchar Europy i poprosił o podwyżkę. Po
odmowie, zrezygnował z pracy i zapowiedział, że klub przez kolejne 100 lat nie
wygra żadnego europejskiego trofeum. Od tego czasu, w latach 1963, 1965, 1968,
1983, 1988, 1990 i w 2013 Benfica przegrywała wszystkie mecze finałowe
europejskich pucharów.
Więcej na Interia 360
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz