Robert Lewandowski celebrujący zdobycie gola /bundesliga.com |
Robert Lewandowski właśnie strzelił swoją setną bramkę w
Borussi Dortmund. Potwierdził tym samym, że jest jednym z największych graczy
niemieckiego klubu w historii. Polak w ostatnim meczu w sezonie ma szansę na
piękne pożegnanie z kibicami, nawet tymi, którzy nazwali go Judaszem. „Lewy” nie
musi nikogo przepraszać, swoje zrobił, kontrakt wypełnił, dał z siebie znacznie
więcej, aniżeli od niego oczekiwano.
Napastnik nigdy nie powiedział, że chce zagrać w BVB do
końca kariery. Co więcej, od początku deklarował, że chciałby znaleźć się w
jeszcze lepszym klubie, może nawet w innej lidze. Tymczasem w styczniu,
internetowe fora zawrzały. Portale informacyjne prześcigały się w newsach na
temat transferu do wielkiego Bayernu, który wtedy oficjalnie potwierdzono.
Cześć kibiców wylewała swe żale, nazywając gracza chciwym sprzedawczykiem.
Gdy Robert Lewandowski odchodził z Lecha Poznań, wielu
wróżyło mu byt podobny do większości
zawodników, którzy zdecydują się wyjechać z naszej ligi, do rozgrywek
mocniejszych. Rzeczywiście, na początku było ciężko. Borussia grała jednym
napastnikiem, a świetną skutecznością popisywał się Lucas Barrios. W piłce jak
w życiu, trzeba czekać na właściwy moment, a gdy się on nadarzy, trzeba go
wykorzystać, w innym wypadku przegrywasz. Kontuzja Paragwajczyka pozwoliła
wskoczyć „Lewemu” do pierwszego składu. Miejsca już nie oddał, wykorzystał
swoją szansę.
Napastnik walnie przyczynił się do zdobycia trofeów. BVB
zaliczyła piękny okres w historii, a cała trójka Polaków była jej częścią. Cztery
bramki strzelone Realowi będą wspominane przez przyszłe pokolenia, a o polskim
piłkarzu media nie napisały nigdy wcześniej tyle, co tamtej nocy. Takie
spotkanie zdarza się raz w życiu. Na szczęście, Polakowi ten dzień przypadł w
meczu z samym Realem Madryt, a nie Freiburgiem.
Lewy nie zawodził w lidze (71 bramek), w krajowych pucharach
(12 trafień) oraz w Champions League (17 goli). Wciąż zachowuje także szanse na
koronę króla strzelców. Myli się ten, kto uważa, że Robert postawił
niemieckiemu klubowi ultimatum. Zawodnik przed sezonem dał jasno do
zrozumienia, że chce odejść z klubu. Działacze zadecydowali jednak, że gra
zawodnika może przynieść więcej korzyści, aniżeli sama kwota transferu, toteż
pozwolili odejść Robertowi za darmo. Jak się okazało, była to całkiem
przemyślana decyzja.
Największym przegranym transferu napastnika jest… Znicz
Pruszków oraz stołeczna Varsovia. To w tych klubach występował wcześniej Lewandowski. Mowa o
procencie od kwoty transferu dla klubów, w których piłkarz grał przed 23 rokiem
życia. Jest to tak zwana "opłata solidarnościowa", która znajduje się
w transferowych przepisach FIFA. Opłata wynosi 5 procent kwoty transferu do podziału dla
wszystkich klubów, w których zawodnik był zarejestrowany między 12. a 23.
rokiem życia. Zważywszy na fakt, iż Polak jest wyceniany obecnie na 50 milionów
Euro, to kwota rzędu kilkuset tysięcy złotych, co byłoby sporym zastrzykiem
gotówki nawet dla Lecha Poznań, w którym także grał zawodnik. Dla wyżej
wymienionych klubów byłby to niemal los na loterii, który zapewniłby spokojny
byt na kolejne lata.
Lewandowski zatriumfował po raz kolejny. To zawodnik, który
nigdy publicznie nie deklarował swojego przywiązania do danego klubu. Różnica
pomiędzy jego transferem, a przenosinami Mario Goetze jest kolosalna. „Lewy” nie
całował herbu, nie mówił o dozgonnej miłości do klubu. Nie każdy w piłce musi
być Gerrardem. Jeśli sam gracz zachowuje się fair, to nie powinien słyszeć
gwizdów na stadionie byłego klubu, jeśli się one pojawią, wtedy odniosło się
sukces. Jest się ważniejszym, od tych, którzy za ważnych tylko się uważają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz