Carlo Ancelotti/ Wikipedia |
Największe ligi grały
także w środku tygodnia. Od piłki nie mięliśmy ani chwili wytchnienia. Nie
powinniśmy narzekać, chyba, że jesteśmy kibicami Realu Madryt, czy Arsenalu FC.
Wtedy pozostaje nam modlitwa, o to, aby ten tydzień jak najszybciej się
skończył.
Przed tygodniem, kibice obu wymienionych powyżej zespołów,
mogli chodzić z podniesioną głową. Real pewnie kroczył po mistrzostwo kraju, a
gracze z Londynu mieli bezpieczną przewagę nad piątą ekipą – Evertonem. Teraz
Real melduje się na trzecim miejscu w ligowej tabeli, a kibice Kanonierów z
niepokojem patrzą na poczynania Martineza i spółki, gdyż klub z niebieskiej
części Liverpoolu ma cichą (?) nadzieję na grę w przyszłej edycji Champions
League. Okazja ku temu jest niebywała.
Liga hiszpańska jest ciekawa jak nigdy. W ostatnich sezonach
na tym etapie o mistrzostwo walczyły najwyżej dwa zespoły. Tym razem, zupełnie
niespodziewanie do tego grona dołączyło Atletico Madryt, które przecież miało
być słabszą drużyną, w związku z odejściem Falcao do Monaco. Nic z tych rzeczy.
Paragwajczyka doskonale zastąpił Diego Costa, a Madrytczycy grają efektownie,
nie dokonując przy tym rotacji w składzie. Podopieczni Diego Simeone grają, jakby
nie wiedzieli, że rywale zza miedzy dysponują wielokrotnie większym budżetem i
to jest piękne.
Przegrana Realu w Gran Derbi, sprawiła, że liga żyje nadal.
W dodatku, tętno jest wyczuwalne, jak nigdy. Wielu doszukuje się przyczyn
porażki w osobie trenera. Uważam to za kompletną bzdurę. Realowi po prostu
przytrafił się kryzys, pech sprawił, że nastąpiło to w momencie, gdy
intensywność spotkań jest największa. Takie detale często decydują o końcowym
triumfie, bądź porażce.
Barcelona jest teraz niczym rozpędzony walec. Zwycięstwa w
Manchesterze, czy Madrycie zamknęły usta wiecznych krytyków, a tego
potrzebowali Messi i spółka – spokoju, gdyż umiejętności nie można im odmówić.
La Liga zafundowała nam dodatkowy smaczek, 18 maja, a więc podczas ostatniej kolejki
sezonu, odbędzie się mecz Atletico z Barceloną. Być może to on, zadecyduje o
mistrzostwie kraju. Jeśli tak się stanie, niezależnie od tego, komu przypadnie
końcowy sukces, największym zwycięzcą będzie sama liga, która w tym sezonie
przestała być schematyczna.
Z kolei w Anglii, sprawa „wielkiej czwórki” wydawała się być
rozstrzygnięta. Wszystko zmieniło się za sprawą meczu Chelsea – Arsenal, w
którym to, Jose Mourinho po raz kolejny zakpił z francuskiego rywala.
Portugalczyk udzielił Wengerowi srogiej lekcji, która pozostawiła swe piętno,
także w meczu ze Swansea. Gracze Arsenalu jakby pamiętając spotkanie sprzed
czterech dni, bali się odważniej zaatakować, aby nie stracić bramki. Asekuracyjna
postawa nie okazała się najlepszym wyborem. Kanonierzy na własne życzenie
zremisowali ze Swansea, tym samym zostawiając marzenia o mistrzostwie na
przyszły sezon.
Do gry włączył się Everton. Zespół nieprzewidywalny, groźny
zwłaszcza na własnym stadionie. Perspektywa zaległego meczu i spotkania
domowego z ekipą Wengera, sprawia, że The Toffies poważnie mogą myśleć o
Champions League. Ligowa tabela sprawia, że wszystko mają w swoich rękach, a w
zasadzie w nogach. Wystarczy… wygrać wszystkie pozostałe spotkania i jak
najdłużej kontynuować passę kolejnych zwycięstw. W Premier League wszystko jest
możliwe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz